- Mary! - zawołałam i ziewnęłam.
- Cześć. - burknęła i odczepiła uwiąz od kantara wałacha, a ten pogalopował na łąkę. Zamknęła bramę i podeszła do mnie.
- Która godzina, że już wstałaś? - spojrzała w moja stronę.
- 6:40. - weszła do dworku. Otworzyłam szeroko oczy i skierowałam się do mojego pokoju, bo byłam na boso. Ubrałam się, zrobiłam fryzurkę, a gdy spojrzałam na zegarek była 8:30. WHAT? Jak, skoro... No w sumie troch te moje włosy mi zajęły czasu, ale aż tyle? Zeszłam na dół i przeszłam do kuchni, zrobiłam sobie dwie kanapki. Stanęłam po jednej stronie blatu, a po drugiej usiadła Layla. Za nią przyszli Rayan i Luke. Uśmiechnęłam się do nich.
- A dla nas kanapek nie zrobiłaś? - przytulił mnie Ray, z uśmiechem.
- Lubicie chleb z samą sałatą? - podniosłam na niego wzrok. - Mogę się podzielić.
- Emm, nie. - odpowiedzieli chórem. Zrobili sobie jakieś tam z szynką serem i czymś jeszcze.
- Jutro mam zawody, ktoś startuje z was? - zapytałam.
- Nie, ale możemy ci pokibicować. - odpowiedzieli. - A jaką klasę jedziesz?
- P1 i N. - wzięłam gryza kanapki.
- Serio? - zdziwili się. - Przecież ty skaczesz już 140 centymetrów.
- Ale pojedyncze przeszkody, więc to dopiero za kilka tygodni. - puściłam Layli oczko i wsadziłam talerzyk do zmywarki. - Ja idę wypuścić Dragona, a potem robię mu trening z ujeżdżenia i skoków.
- Ej, ujeżdżenie to ja dołączę. - zgłosiła się Lay z pełną buzią. - Bo skoków nie lubię.
- Ok. - poszłam do Niuńka i puściłam go na trawkę, obok wybiegu Faraona.
~Dwie godziny później~
Ten czas spędziłam robiąc zdjęcia i patrząc jak Smoczuś się pasie. Po chwili usiadł obok mnie Rayan. Objął mnie ramieniem i razem patrzaliśmy na nasz konie, bo wypuścił na ten sam wybieg Granda.
- Dzisiaj nie potrenujesz. - powiedział.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Musimy jechać na jakiś festyn, bierzemy Melchiora, Niwe i Gabbie.
- A o której jedziemy i wracamy? - dopytywałam.
- Jedziemy o 13, a wracamy o 16. - odpowiedział.
- To zrobię mu trening o 17. - odetchnęłam z ulgą. Wstaliśmy i poszliśmy czyścić koniki. Ja siodłałam Melchiora i "ubrałam" go w taki komplecik. Niwe siodłała Layla i wzięła na nią tylko czapraczek, bo ona ma swój "urok osobisty". Na Gabbie wzięliśmy TAKIE rzeczy. Oczywiście czarne ładne, lekkie siodełka i zielony, niebieski oraz różowy kantar (do tego czarne uwiązy). Pani Victoria wyjechała przyczepą. Koniki się tam zmieściły i pojechaliśmy. Zaledwie dwadzieścia minut i na miejscu. Na pierwszym planie była dmuchana zjeżdżalnia, ale za nią było mnóstwo innych atrakcji i całe pole było zapełnione. Na konie, miejsca nam dali bardzo dużo. Trzy kółka, ogrodzone taśmą, ja oprowadzałam Melchiora, bo jest najniegrzeczniejszy. Niestety do pomocy miałam Henry'ego. Podobałam mu się, ale ja nic do niego nie czułam.
- Pani Victorio, ile mają płacić? - zapytałam.
- Pięć złotych dwa kółka. - uśmiechnęła się i weszła do auta. Przynosili nam ciasta, gofry, hot-dogi i różne napoje gazowane bądź niegazowane.
- Mogę na kucysia? - zapytała jakaś trzyletnia, drobna dziewczynka.
- Oczywiście. - wręczyła mi pięć złotych, a ja wsadziłam ją na rumaka. - Trzymaj się siodełka.
- Dobse, plose pani. - Henry musiał akurat pójść podrywać jakieś laski. Ja pierdziele, ale on denerwuje.
- A jak masz na imię? - zapytałam z uśmiechem.
- Maya. - odpowiedziała i odwzajemniła gest. Później powiedziała, że kucyk jest śliczny i że kiedyś przyjedzie mnie odwiedzić i pojeździć na konikach. Pożegnałyśmy się, a ja dalej czekałam na klientów i Henry'ego!
- Dzień dobry, chciałabym wsiąść na kucyka. - powiedziała z poważną miną jakaś siedmiolatka. - I chcę jeździć sama.
- Nie, nie mogę na to pozwolić, bo jak ci się coś stanie to ja biorę za to odpowiedzialność. - wytłumaczyłam ze spokojem.
- A to gówno. Nigdy do was nie przyjadę! - krzyknęła i uderzyła Melchiora w łebek. Ten podskoczył i chciał ja ugryźć, ale odbiegła.
- Cii, dobry konik. - uspokoiłam go przytulając do siebie. Dałam mu świeżą, zieloną trawę i całą marchewkę. Zarżał z radości i oparł się o moją rękę. Sprytny kucyk, wyjął z mojej kieszeni jabłko i szybko zjadł.
- Melchior! - zaśmiałam się. On patrzał jakby nigdy nic i dalej czekał. Po jakimś czasie do Melchiora stała dwudziestoosobowa kolejka. Wszystkie dzieci miały od pięciu do siedmiu lat. Na samym końcu stała mama z płaczącą dwulatką. Podeszłam do nich z kucykiem, a dziewczynka od razu przestała płakać. Przytuliła go, a ten widocznie ja polubił, bo zrobił to co ze mną wcześniej, oparł się o jej rączki głową.
- Cześć, wiesz co ci powiem? - skierowałam się do dziewczynki. - Widzisz jaka jest kolejka?
- Tak. - pokiwała głową.
- No, dużo ludzi nie? - westchnęłam. - A ty nie chcesz czekać tak długo?
- Nie sce. - zrobiła smutną minkę.
- To zawrzyjmy układzik. - puściłam jej oczko. - Ale powiem ci to na ucho.
- Dobse. - przybliżyła się.
- Zrobimy z kucykiem cztery takie duże kółeczka co? - zaproponowałam. - Ale będziesz musiała poczekać.
- Tak! - zawołała szczęśliwa. Oprowadzanie minęło szybko. Akurat jak ta dwulatka wsiadła, przyszedł Henry na zmianę.
- No dobra, moja kolej. - wyrwał mi z ręki Melchiora, a ten od razu zrobił się nie spokojny.
- Ej, ostatnie dziecko ja! - oburzyłam się. Pokręcił głową i poszedł. Ja szłam obok, bo wiedziałam, że przez niego to dziecko mogło spaść. Porozmawialiśmy trochę sobie z Triksy (imię dziewczynki), ale niestety na koniec ostatniego kółka, gdy Triksy miała zsiąść, Melchior bryknął. Wpadła w panikę i zaczęła mocno płakać. Strzelał barany i stawał dęby. Gdy dziecko miało spaść złapałam ją i sama upadłam mocno plecami na ziemię. Obolała wstałam i oddałam dziewczynkę jej matce.
- Melchiorek.. Ci.. - znów go uspokoiłam. - Po co go tak krótko trzymasz!? On jest grzeczny, ale ty nie umiesz się nim zająć!
- Jezu ogarnij się. I tak teraz moja kolej więc spadaj. - Popchnął mnie tak mocno, że znów upadłam na plecy. Syknęłam z bólu. Triksy do mnie podbiegła, a Henry'ego kopnęła w piszczel.
- Wsystko ok? - zmartwiła się.
- Tak. - "pomogła" mi wstać i się pożegnałyśmy.
- Dziękuję, że ją złapałaś. - przytuliła mnie jej mama i poprosiła o numer do swojej trenerki. Wskazałam palcem auto, w którym siedziała Pani Victoria. Wybiegł zaś Rayan, słysząc, że Henry mnie popchnął.
- JESZCZE RAZ JĄ DOTKNIESZ TO POŻAŁUJESZ! - warknął i uderzył go z pięści w twarz.
- Rayan spokojnie. - przytuliłam go. - A ty Henry masz ostrzeżenie.
- Bla bla. - odparł. - Weźcie sobie swojego kucyka. - Rzucił we mnie uwiązem i dostałam w udo. Prychnęłam głośno i podeszłam do Rayan'a. Czemu mam tylko 150! CZEMU!? On ma chyba 190...
- Dzięki. - pocałowałam go w policzek.
- Ej, Jemma... - zaczął. - Zostaniesz moją dziewczyną?
- Ja myślałam, że już nią jestem. - zaśmiałam się. - Oczywiście! - czule pocałowałam go w usta.
- Super. - rzekł i teraz on pomagał mi oprowadzać. Nastała 16. Wszystko się kończyło, a my już byliśmy w stadninie. Szybko rozsiodłaliśmy kucyki i konia, a potem puściliśmy na łąki. Zdjęłam zaś Dragon'a i znów "ubrałam" go w piękny komplet, nie tak dawno kupiony. Sama wzięłam toczek i poszłam na ujeżdżalnie.Niestety, przeszkód już nie było, więc potem będę musiała iść na parkur. Wsiadłam, na początek dwa bryki, ale ze szczęścia oczywiście. Gdy tylko ruszyłam to mi się ładnie zebrał, stawał jak należy, pięknie szyję skręcał na woltach, skręcaniu itd. Po rozstępowaniu podciągnęłam popręg i popędziłam Smoczusia do kłusa. Ma niestety strasznie wybijający kłus gdy się zbierze, ale to nic. Po pięciu minutach kłusa do jazdy dołączyła Layla, a jako widownia usiedli Rayan i Luke. "Prowadzili" nam jazdę i takie tam.
- Zróbcie pół siad w galopie. - powiedzieli.
- Ale my idziemy stępem. - zaśmiałyśmy się.
- To galopem marsz. - komenda wykonana prawidłowo, a Smoczek o wiele ładniej się zebrał od kobyłki Layli, ale one dopiero nad tym pracują. Zrobiłyśmy ten pół siad.
- Ej, tyłek wyżej. - Luke powiedział do mojej przyjaciółki.
- Gdzie się patrzysz!? - zawoła ze śmiechem i się poprawiła.
- No jak jest okazja to patrzę. - puścił jej oczko. - A zwłaszcza na twój.
- Weź idź. - pokręciła głową i skupiła się na utrzymaniu konia.
- Super. - powiedział do mnie Rayan.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się i przeszłam do kłusa. Tym razem dałam mu dłuższą wodzę, ale on i tak szedł zebrany. Westchnęłam i wysiedziałam ten kłus, a po chwili przeszliśmy do stępa.
- Dobra ty tu ze swoim instruktorem zostań, ja idę na parkur. - powiedziałam. - Rayan, idziesz ze mną?
- No pewnie, a co bez instruktora pójdziesz? - zaśmiał się otwierając bramę. Po chwili byliśmy na parkurze, ale zsiadłam.
- Co się dzieje? - zapytał zmartwiony.
- Oklep! - zawołałam z uśmiechem i zdjęłam siodło. Wsiadłam z małą pomocą mojego chłopaka.
- Ile ty ważysz? - zapytał zdziwiony. - Dwadzieścia kilogramów?
- No nie... - zarumieniłam się. Ale on ma wygodny grzbiet! - krzyczałam w myślach. Po przeskoczonym parkurze 120 - 130 Rayan podwyższył do 140.
- Jak ja mam to przeskoczyć? - skierowałam wzrok na jedną z przeszkód.
- Ty nie musisz, ale Dragon tak. - puścił mi oczko. Wzruszyłam ramionami i zagalopowałam. Najechałam na pierwszą przeszkodę, bez strącenia. Druga też i parkur 150 przejechałam na czysto.
- BRAWO! - skakał z radości Rayan. - to co 150?
- Nie, na dzisiaj koniec. - odmówiłam i puściłam wodze luźno. - Jutro o 14 mam zawody i nie chcę go zamęczyć.
- Mam pomysł! Podjedź pod schodki. - sam na nie stanął. Wsiadł za mnie, ja się trochę przesunęłam do przodu.
- Wiem, wiedzieliśmy taką scenie w jednym filmie. - zrobiłam pół młynku i obróciłam się do chłopaka.
- Ta, ale było na odwrót. - jakoś się zamieniliśmy miejscami. Przytuliłam go mocno i po dwudziestu minutach tej chwili zeszliśmy. On to zrobił pierwszy i pomógł mi. Ucałowałam go w usta i wzięłam siodło. To znaczy, chciałam ale Ray był pierwszy.
~Godzinę później~
Przebrałam się w letnie ciuchy i gdy wszystko było zrobione, poszłam z moim chłopakiem do lasku. Poszliśmy nad jezioro. Tak, niestety nie znacie Rayan'a tak jak ja i mogłam przewidzieć, że wskoczy ze mną do wody. Cała przemoczona usiadłam na kamieniu, drżąc z zimna chociaż było lato, ale wieczór. Rayan dał mi swoją bluzę, którą zostawił na drzewie, przed wrzuceniem mnie do wody. Przytuliliśmy się i w jego ramionach spędziłam bardzo długo, bo w końcu zasnęłam. Obudziłam się gdy Ray, kładł mnie na jego łóżku, w nie moim, a swoim pokoju. Zdziwiłam się, ale nic nie powiedziałam, bo byłam strasznie zmęczona. Usnęłam... Otworzyłam oczy około 8. Dzisiaj zawody! Ale się cieszę! Odwróciłam głowę w lewą stronę i zobaczyłam radosną twarz mojego chłopaka.
- Cześć. - powiedziałam.
- Witaj. - przetarł oczy i rozciągnął się.
- Która godzina? - zapytałam.
- 7. - ziewnął. Zerwałam się z łóżka.
- 7. - ziewnął. Zerwałam się z łóżka.
--------------------
Proszę rozdział, nie bd się rozpisywać bo po co? xd
Proszę rozdział, nie bd się rozpisywać bo po co? xd